Sign up with your email address to be the first to know about new products, VIP offers, blog features & more.

15 rzeczy po nocy z „Blade Runnerem 2049” [SPOJLERY]

Kto miał ochotę, już „Blade Runnera 2049” zrecenzował. Trudno byłoby mi coś dodać do tych entuzjastycznych relacji, proponuję więc inną wędrówkę po świecie przyszłości. Przed Wami kilkanaście wniosków, obserwacji i teorii po seansie „Blade Runnera”. Raz jeszcze ostrzegam o spojlerach i zapraszam do lektury.

No dobra, to jeszcze trzeci raz – SPOJLERY!

1. Lepszy niż można się było spodziewać

Wystarczy odkopać pierwsze zapowiedzi. Sam byłem wśród marudzących. Nie przekonywały mnie zwiastuny, raziły fotosy, ledwie kilka tygodni temu denerwował łopatologicznością pomarańczowo-niebieski plakat. Na szczęście wraz z premierą całe to pierdolenie znikło jak łzy w deszczu. Denis Villeneuve wykonał do spółki z Ridleyem Scottem i resztą ekipy niesamowitą, rzetelną i przekonywającą robotę. Rozkrok między oryginałem z 1982 roku i dzisiejszym stanem dyskusji o kinie sci-fi udał się w pełni. Rzadko mamy do czynienia z tak udanym fan-service’em (choć akurat epizod z Gafem – Edwardem Jamesem Olmosem – mocno kłóci się z wizerunkiem tej postaci, jaki można było mieć po oryginalnym „Blade Runnerze”) i sięgnięciem po mniej oczywiste nawiązania, by na ich fundamencie opowiedzieć nową, niezwykłą historię.

2. Udało się zaskoczyć

O fabule mówiono wcześniej niewiele. I dobrze się stało. Już samo zdradzenie faktu, że Ryan Gosling jest replikantem, jest solidnym obuchem w głowę na start. Teraz oczywiście łatwo być mądralą i powiedzieć, że z jego mimiką nie bardzo powinien grać kogoś innego.

Jak istotny jest efekt zaskoczenia, widać po scenach z Olmosem czy Rachael 2.0. I – dla porównania – po spotkaniu z Deckardem. Bo przecież wiedzieliśmy, że do niego dojdzie, więc etap poszukiwań nie wydawał się szczególnie pociągający. Zaskoczeniem dla niektórych był też zapewne fakt, że Deckard nie zginął – wszak lubiło się mówić o Harrisonie Fordzie, że jest na dobrej drodze do uśmiercenia swoich ikonicznych wcieleń ekranowych.

3. Blade Runner 2049 to natychmiastowy klasyk

Nie mam co do tego wątpliwości. I nie chodzi tylko o wrażenia estetyczne. Głębia i skala przedstawienia interesujących tematów są tu na tyle bogate, że czuję, że do wniosków będziemy dochodzić nawet przez kilka seansów. Dziś trudno założyć sobie mindset, którym w 1982 roku kierowali się krytycy, narzekając na Blade Runnera – nawet pierwsza wersja, z momentami głupawą (ale jednak wiele wyjaśniającą) narracją Deckarda, wydaje się dziś dość przejrzysta. Ale – i z tego aparatu krytycznego nie damy rady zrezygnować – jesteśmy bogatsi o 35 lat rozwoju kina i setki innych filmów.

BR2049 nie wydaje się potrzebować dalszej wiedzy. Broni się tu i teraz – i tu i teraz został już należycie doceniony.

4. Po „Blade Runner 2049” nic już nie jest takie samo

A najmniej taki sam jest… pierwszy „Blade Runner”. W ogóle nie zakładałem takiej możliwości, ale faktycznie po seansie 2049 inaczej patrzę na pierwowzór. Wydaje się teraz płytszy, nie wchodzący aż tak głęboko na pole dyskusji o transhumanizmie. Nie mówiąc już o innych powiązanych tematach, takich jak relacja człowieka ze sztuczną inteligencją i sztucznej inteligencji samej ze sobą. BR jawi się dziś jako zupełnie czysty w swoich intencjach. Ile w tym jednak wpływu 2049, a ile faktu, że oryginał znamy już na wylot?

5. Hampton Fancher wraca w wielkim stylu

Uwaga, będzie dygresja. Nazwisko większości z Was wyda się obce i w sumie mnie to nie dziwi. Aktor był z niego właściwie żaden, zagrał kilka rólek tu i tam. Potem wpadł na pomysł zdobycia praw do książki Phillip K. Dicka. Nie był pierwszy (tu ubiegł go… Martin Scorsese, który jednak poza fazę konceptu nie wyszedł) ani nawet drugi (scenariusz Roberta Jaffe z 1974 roku wydał się Dickowi tak zły, że był bliski pobicia autora – ostatecznie polubili się, choć z projektu nic nie wyszło).

Fancherowi książka się nie spodobała. W jego mniemaniu była zbyt blisko Franza Kafki, paranoiczna. Nie mógł zresztą skontaktować się z Dickiem. Z nieba spadł sam Ray Bradbury, który podzielił się z nim numerem telefonu. Docieranie się z Dickiem trwało kilka lat (po drodze wygasły prawa Jaffe’a). Potem kilkakrotnie odmawiał producent Michael Delly. Przekonać go mogło tylko napisanie scenariusza przez Fanchera – i ten z roli producenta, którą chciał pełnić, został scenarzystą.

Fancher skupiał się mocno na historii i postaciach, mniej na samym świecie. W jego scenariuszu była jeszcze żona Deckarda, Iran. Rachael popełniała tam samobójstwo skacząc z okna w mieszkaniu Deckarda. Planowany tytuł? „Android”. W wytwórniach za obrazem lobbował sam Gregory Peck (bezinteresowanie, bo grać w nim nie chciał).

Rozgadałem się jednak, a miało być o Fancherze – otóż po znalezieniu reżysera w postaci Ridleya Scotta, świeżo opromienionego sławą „Obcego” panowie przestali się dogadywać. Scott, na planie prawdziwy despota pragnący trzymać pieczę nad najdrobniejszymi szczegółami, zaczął zmieniać scenariusz. Fancher się opierał, stawiał, nie potrafił odnaleźć w tej sytuacji. Ostatecznie wyleciał, a jego scenariusz przerobił David Peoples do wersji, która ostatecznie znalazła się w filmie. Fancher został jednak poproszony o pomoc w napisaniu sceny na dachu. A potem mu trochę odwaliło – chciał usunięcia nazwiska z listy creditsów, gdy dowiedział się, że i tak by go na nią nie wstawili, zażądał wstawienia go na nią z powrotem. Generalnie nie odnajdował się, a w ekipie i tak wszyscy mieli siebie nawzajem dosyć.

Potem świat o Fancherze zapomniał na długie lata, bo przypomniał o sobie scenariuszami do ledwie dwóch filmów. W tym The Minus Mana z 1999 roku z Owenem Wilsonem.

I nagle po latach Scott zadzwonił do Fanchera mówiąc, że planują nowego Blade Runnera i czy Fancher nie chciałby napisać scenariusza. A Fancher – uwierzycie? – właśnie kończył pisać skrypt zatytułowany „Blade Runner 2”.

Taka historia!

6. Mam nadzieję, że kolejny Blade Runner nie powstanie

Daleki jestem od radości z faktu, że Blade Runner 2049 kiepsko ogląda się w amerykańskich kinach. Oznacza to problemy dla kina filozoficznego science-fiction – wytwórnie będą teraz oglądać każdego dolara z dwóch stron, zanim zdecydują się zainwestować w ambitny film. Możliwe, że lepiej już było – mieliśmy „Blade Runner 2049”, „Arrival” czy „Interstellar”. Ale przecież ten ostatni w box office radził sobie świetnie, może więc demonizuję?

Natomiast kolejnego BR-a nie chciałbym z prostego powodu. Życzę sobie bowiem, by BR2049 wraz z BR dzielił posągową rolę ikony kinowego cyberpunku, nierozwadnianą kolejnymi odsłonami.

7. K to nowy Roy Batty

Roy Batty tylko pozornie był w oryginalnym Blade Runnerze postacią drugoplanową. W rzeczywistości to on napędzał bieg wydarzeń i to on był w samym sercu filozoficznej dysputy o istocie człowieczeństwa. W przypadku „Blade Runnera 2049” głównym bohaterem też jest replikant – tym razem również w kwestii „czasu ekranowego” i porządku na liście płac. I również to on jest podmiotem znacznie głębszej i wielopoziomowej dyskusji.

Wątpliwości do co natury zestawienia obu panów nie pozostawia finał. Do sceny śmierci K pożyczono motyw ze sceny śmierci Batty’ego. Nie pokuszono się o finałowy monolog, choć może to i lepiej. Obawiam się, że Gosling jednak nie zadeklamowałby go tak przekonywająco jak Rutger Hauer.

Co jednak najważniejsze, obaj w finale udowadniają, że są bardziej ludzcy niż ludzie (wszak replikanci mieli być „more human than human”). Ratują ludzkie życie (w pierwszym przypadku dosłownie, w drugim – metaforycznie), jednocześnie poświęcając własne. Mimo wszystko bardziej imponowało to u Batty’ego – w końcu chwilę wcześniej chciał zabić Deckarda. Poza tym zabija by przetrwać, podczas gdy K zaprojektowano jako bezwzględnie posłusznego.

8. K to nowy Neo

Przypomnijcie sobie scenę z „Matrixa”, gdy Neo dowiaduje się od Wyroczni, że nie jest Wybrańcem. Ostatecznie nim został – również dzięki temu, co usłyszał. „Usłyszałeś to, co miałeś usłyszeć” – powiedział potem Morfeusz. Został Wybrańcem, bo chciał nim zostać.

Również K dowiaduje się, że nie jest wybrańcem. Że wspomnienie, które w sobie pielęgnuje, należy do kogoś innego, a on jest tylko jego kopią zapasową. Tak jak jego prawie-matka Rachael, pełniąca podobną funkcję dla siostrzenicy Eldona Tyrrella. Choć dalej w jego rękach jest los replikantów. Musi tylko podjąć odpowiednią decyzję i zabić Deckarda.

Dzięki temu, co usłyszał, zachodzi w nim zmiana. Bo chce istnieć po coś. Ale nie chce znów być narzędziem, lecz sam o sobie stanowić. Dlatego podejmuje wysiłek i ratuje Deckarda, doprowadzając do jego spotkania z córką. W przeciwieństwie do Neo ratuje świat w skali mikro – ale to wciąż czyjś świat.

K ginie, Deckard przetrwał. Neo przetrwał, ale zginął Morfeusz – Wyrocznia przepowiadała, że zginie jeden z nich. Obaj spełnili rolę, mimo tego, że wcześniej ktoś miał dla nich inny plan.

9. Miłość syna do ojca

Jest jeszcze inny możliwy powód zachowania K. On po prostu zdążył potraktować Deckarda jak swojego ojca. Chciał być chłopcem ze swoich wspomnień. W końcu zaczął też chcieć mieć ojca. „Sometimes, in order to love someone, you have to be a stranger” – powiedział mu wcześniej Deckard. K – Joe – wział to do serca. Do samego końca nie zdradził się z motywami. Nawet pytany, dlaczego pomaga. Wolał pozostać nieznajomym, choć wszystko wskazuje na to, że kochał.

10. Miłość córki do ojca

Oto Ana Stelline – schowana w sterylnym świecie naukowiec odpowiedzialna za fabrykowanie wspomnień – celowo kopiowała swoje do kolejnych replikantów, licząc na to, że których przekroczy prób autoświadomości i zada sobie pytanie: czy to naprawdę jego? Że znajdzie swojego – a tak naprawdę jej – ojca. Nie znamy technicznego tła implementacji wspomnień, ale jeśli jedno może wywołać taki efekt i uaktywnić „duszę” w ponoć bezwzględnie posłusznych replikantach, to Niander Wallace jest jednak partaczem, a jego dział quality assurance leży kwiczy.

Przy okazji – tu znów chwilowa mgła, więc śmiało mnie prostujcie – czy w ostatniej scenie, gdy Deckard wchodzi do przedsionka, Ana nie wykonuje dłonią dokładnie tego samego gestu, co umierający kilkanaście metrów dalej Joe?

11. Najgorsza scena w filmie

Moment, gdy K dowiaduje się od Freysy – liderki ruchu wyzwolenia replikantów – że jest fałszywym prorokiem, jest jednym z najlepszych momentów filmu. Cała scena go otaczająca zaś – jedną z najgorszych. Starcie ludzi z maszynami, kojarzące się raczej z „Terminatorem”, jest tak bardzo niebladerunnerowe, jak to tylko możliwe. Tak wyznaczona oś konfliktu trąci jeszcze popcorniakami w stylu „Igrzysk śmierci” czy „Niezgodnej”, o „Equilibrium” nie wspominając.

Łatwo sobie wyobrazić film akcji opowiadający o tym konflikcie. I dlatego również mam nadzieję, że kolejnego „Blade Runnera” nie będzie. Tak po prostu.

12. Czy możemy już przestać jarać się przeobrażeniami Jareda Leto?

Pewnie, zagrał kilka świetnych ról, ale od pewnego czasu widząc go na ekranie mam wrażenie, że strasznie kocha siebie. I na tym samouwielbieniu się skupia. „Łojezu, patrzcie, jestem Jokerem”. No nie, rola w Suicide Squad to parodia przy kreacji Heatha Ledgera. Podobne wrażenie miałem też w „Witaj w klubie”. A w „Blade Runner 2049” nie mogę go już znieść kompletnie. Zwłaszcza gdy pomyślę, że ta rola został przewidziana dla Davida Bowiego. Rany, ten film rządziłby wtedy jeszcze bardziej!

Jakiś portal napisał pełen podziwu, że Jared Leto oślepił się dla roli. Chodziło o to, że założył soczewki, w których źle widział…

13. Niedookreślenie

Blade Runner to konflikt ideologii i charakterów. Pływa sobie w pewnej zupie niedopowiedzeń. Nie wiemy, kto rządzi tym światem. Czy jest prezydent, czy jakiś rząd. Może rządzą wyłącznie korporacje, tak pomysłowo reklamujące się w przestrzeni miejskiej. Aż dziw, że znamy czas i miejsce. Nie mamy pojęcia, jak wygląda proces tworzenia replikanta (poza tym, że „wypada z worka”) czy jak implementuje się wspomnienia (choć tutaj zdradzono sporo).

Dlatego tym dziwniejsze jest, że Villeneuve kilka razy w trakcie filmu traktuje widza jako ubogiego umysłowo. Zobaczył coś raz i w sumie by wystarczyło, ale musi zobaczyć raz jeszcze – i jeszcze ktoś musi to wypowiedzieć na głos. To… takie niebladerunnerowe.

14. Niedopowiedzenia fabularne

Przy sensownej intrydze trochę irytują niewyjaśnione, dziwne akcje. Oto Luv, ulubienica, a jednocześnie obiekt nękania Niandera Wallace’a, jak gdyby nigdy nic kradnie z kostnicy ciało, a potem zabija porucznik Joshi – nikt jej w tym nie przeszkadza. Jeśli Villeneuve sam przed sobą usprawiedliwia to mackami korporacji Wallace’a, to mógł to załatwić jednym szybkim uzasadnieniem w dialogu. Dziwnie też widzieć K w policyjnym wozie już po tym, jak go zawieszono.

15. Rick Deckard replikantem?

Film ostatecznie rozprawia się z tą teorią. Ale o tym w kolejnym tekście.

PS Obrazek tytułowy pochodzi z konkursu na plakat do filmu.

Polubcie na fejsie!

Komentarze

Dodaj komentarz

1 Komentarz do "15 rzeczy po nocy z „Blade Runnerem 2049” [SPOJLERY]"

Powiadom o
avatar
Sortuj wg:   najnowszy | najstarszy | oceniany
Seb
Gość

Dziwia mnie te wszystkie opinie pelne zachwytu. Dla mnie film pomimo swietniego stworzonego swiata, pieknych scenerii i gustownych zdjec byl dosc plytki. Tzn do ktoregos momentu lykalem ta fabule ale pod koniec, gdy dowiadujemy sie o dziecku androida i mezczyzny i dwoch zwasnionych nacjach i zbawiciel7 ti zajechalo mi to Matrixem i kinem klasy B, do tego ta scena z Goslingiem wpatrzonym w opadajace platki sniegu oraz drmatyczne spotkanie ojca z corka. Kiczowato to wyszlo ale widocznie scenarzysta chcial wrzucic cos na miare pamietnej sceny z Rutgerem w deszczu. Wyszlo komicznie. Nigdy wiecej bladerunnerow, przez wzglad na oryginal.

wpDiscuz