W takich dniach nie da się nie pisać o sporcie. Do soboty nie dało się pisać w ogóle, na szczęście UEFA oddała nam 2 godziny dziennie i czas do 20:45 można sensownie zagospodarować.
E3 zawsze dziwnie splatało się z sukcesami kalifornijskich sportowców. Czas targów tradycyjnie pokrywał się z terminem finałów NBA, które na długie lata zdominowali Lakersi. Żałuję, że na ich meczu nigdy nie byłem, zwłaszcza że Staples Center znajduje się dosłownie kilkanaście kroków od LA Convention Center, gdzie twórcy chwalą się nowymi grami.
Szczególnie dziwacznie było w 2010 roku. Ostatni dzień targów kończył się na godzinę przed ostatnim meczem finałowym. Tłumy wylewające się z E3, tłumy wlewające się do Staples Center – komunikacyjne tornado Figueroa Street zniosła nieźle. Oczami niepożądanej wyobraźni widzę biadolenie rodzimych ekspertów od wszystkiego, gdyby u nas w jednym zakątku miasta miałyby się odbyć dwie imprezy na kilkadziesiąt tysięcy osób. Namiastkę mieliśmy przy okazji zeszłorocznego meczu Ligi Europy, który nakładał się na unijny szczyt odbywający się w pobliskim Zamku Ujazdowskim. Już wtedy było i źle, i niedobrze…
W LA logistyka nie bywa problematyczna, ale gorąco robi się po meczu. Mieszkańcy tego brzydkiego i pozbawionego charakteru miasta mają to do siebie, że robią zadymy tylko wtedy, gdy drużyna wygrywa. Jak dostaje po tyłku, to im się nie chce. Byłem świadkiem demolki w centrum dwukrotnie i w obu przypadkach miały miejsce po zwycięstwie Lakersów w finale NBA. W tym dość mocno podzielonym na warstwy i klasy społeczeństwie (w autobusie nie spotkasz białych) wystarczy drobna iskra, by tygiel ras i narodowości ruszył na ulice. Bez transparentów, haseł i palenia opon – raczej by upuścić krwi, swojej i cudzej, wydalić niezdrowe emocje i wykrzyczeć gniew.
Tak właśnie było w 1992, gdy w LA uniewinniono czterech białych policjantów oskarżonych o pobicie czarnoskórego Rodneya Kinga. Tak wyglądali policjanci w trakcie tej niewinnej czynności:
Afroamerykanie i Latynosi ruszyli na ulice. Ideały? Skądże znowu. W trakcie sześciodniowych zamieszek zginęły 53 osoby, ponad 2000 raniono. Obrabowano i spalono niezliczone ilości sklepów i budynków mieszkalnych. Wystarczył pretekst.
Rozróby po sukcesach sportowych mają nieporównywalnie mniejszą skalę niż te w 1992 roku, ale to dla nich żadne usprawiedliwienie. Pod płaszczykiem sportowej radości następuje erupcja przykrej frustracji. Mimo rodzimego narzekactwa i wiecznego malkontenctwa, łatwiej o tę frustrację w LA, niż u nas. Gruba linia oddzielająca śmietankę z Beverly Hills od hiszpańskojęzycznego motłochu z Downtown nie jest u nas tak wyraźnie skopiowana. A przecież w innych amerykańskich miastach bywa nawet gorzej.
W noc triumfu Lakersów wyłączono z użytku metro, co uniemożliwiło ludziom powrót do domu (a nam dotarcie na imprezę jednego z wydawców, ale mniejsza o to). A tłum świętował, paląc samochody i rozbijając witryny sklepowe.
Lakersi się skończyli (na szczęście?), ale ku zdziwieniu mieszkańców jak diabeł z pudełka wyskoczyło Los Angeles Kings. Drużyna istnieje od dawna, po raz pierwszy do finału trafiła dopiero w tym roku, na dodatek go wygrała. Zamieszek o dziwo nie było, no ale to mieszkańcy Miasta Aniołów jeszcze do końca nie zatrybili, że w sercu słonecznej Kalifornii mają cudaków ślizgających się po lodzie. Dotąd co najwyżej zżymali się, gdy warstwa lodu puszczała i woda przedostawała się na parkiet podczas spotkań Lakersów.
I znów 2 ostatnie mecze finału nałożyły się na E3. I znów wychodząc po raz ostatni z Convention Center obserwowałem fanów sportu ubranych w dopiero co kupione koszulki. Staples Center znów nie odwiedziłem. Byłem tam 2 lata temu, ale przy innej okazji. Coś, co miało być konferencją Activision, zamieniło się w dziką imprezę z udziałem Davida Guetty, Deadmau5a, Eminema, Rihanny, Ushera, N.E.R.D., Jane’s Addiction i Soundgarden.
E3 lubi pokrywać się też z innymi wydarzeniami, choćby mundialem w RPA, który zmuszał do zrywania się z łóżka ze słońcem, by obejrzeć mecze rozgrywane w Afryce popołudniu. Soccer wbrew MLS-owej propagandzie wciąż nikogo w USA nie interesuje. Mecz Anglii ze Stanami Zjednoczonymi, który oglądaliśmy wraz z Bartkiem Kossakowskim przy szklaneczce soku jagodowego w przyjemnej restauracji w sercu Hollywood (na ścianach widniały oryginalne malowidła rysowników Disneya sprzed dekad), interesował chyba tylko mnie.
Electronic Entertainment Expo próbowało wejść w paradę również Mistrzostwom Europy, ale uszczknęło turniejowi ledwie jeden dzień (i to akurat ten, który na skutek zmiany czasu traci się przy powrocie zza oceanu). Mecz Polaków z Grecją oglądaliśmy wraz z ekipą Hypera na lotnisku w Los Angeles. Kelnerce trudno było uwierzyć, że ktoś się emocjonuje meczem piłki nożnej, ale zaplusowała nazywając sport futbolem (jak sama nazwa wskazuje, noga i piłka, nie ręka i jajo). Reakcja na gola Lewandowskiego wzbudziła uzasadnione zainteresowanie ochrony lotniska, ale nawet jeśli jeszcze potem nas obserwowali, to chyba niepokój zgasł w nich równie szybko jak w nas radość.
O iskierce z Euro w kolejnym wpisie. I wtedy o grach nie będzie już ani słowa. Euro to Euro.
Dodaj komentarz
Bądź pierwszy!