Sign up with your email address to be the first to know about new products, VIP offers, blog features & more.

Co właściwie wydarzyło się w finale Metal Gear Solid V: The Phantom Pain?

Przed premierą każdej części Metal Gear Solid lubiłem sobie gdybać na temat historii przedstawionej w nadchodzącej odsłonie. Gdybania przelewałem w kilobajty publikowane tu i tam. Myślę, że wraz z czytelnikami mieliśmy przy tych okazjach sporo zabawy, ale muszę przyznać, że trafiałem raczej rzadko. Przy Phantom Painie nie trafiłem w zasadzie w ogóle.

W tym miejscu proponuję części z Was – tej, która nie chce natknąć się na spojlery z kategorii karanej paragrafem – rozstanie się z tym tekstem. Żeby nie było, że nie ostrzegałem!

Różnica między MGSV a wcześniejszymi odsłonami jest jednak zasadnicza. O ile mocarne wolty fabularne w MGS4 czy Peace Walkerze następowały nagle i bez ostrzeżenia, o największej tajemnicy MGSV dowiadywaliśmy się w zasadzie na początku. Oto na początku gry, w szpitalu, gdzie Big Boss budzi się po 9 latach śpiączki, lekarz proponuje mu operację plastyczną twarzy. Wszak BB jest ścigany, więc to wyjdzie mu na zdrowie. W tym momencie wybieramy sobie nową twarz edytując kolor skóry i kształt brwi, a w głowie jawi się mocarne WTF. Po chwili jawi się wręcz do kwadratu, bo mimo edycji Big Boss wciąż zachowuje swoją twarz, a my cały czas gramy właśnie nim.

No właśnie – co sobie pomyśleliście w tym momencie i co myśleliście przez kilkadziesiąt godzin gry, do rozwiązania zagadki?
bigboss_3
Moja hipoteza numer jeden zakładała, że to ukłon w stronę trybu online, gdzie gramy właśnie jako zmieniony BB, bez większego znaczenia dla fabuły. Hipoteza numer dwa, w którą wierzyłem niemal do finału, zakładała, że wszyscy dookoła faktycznie widzą zmienioną twarz Big Bossa, co wyjaśniałoby dość dziwny do niego stosunek.

Hipoteza numer 3, która okazała się prawdziwa, podążała w innym kierunku. Niestety, nie szokowała aż tak bardzo, skoro już ta edycja oblicza zasugerowała, że coś jest grane i prędzej czy później nastąpi erupcja. Nastąpiła kilkadziesiąt godzin później. Może i trochę zaskakiwała, ale nie miała takiej mocy, jak można by oczekiwać.

Ostatnia misja różniła się od pierwszej tylko jednym szczegółem. Okazywało się, że na szpitalnym łóżku wcale nie leży Big Boss, ale przypadkowy żołnierz jego oddziału, który przyjął na siebie znaczną część wybuchu w finale MGSV: Ground Zeroes. Lekarz zmienia mu zaś twarz na tę, która należy do Big Bossa. Jego ludzie chcą bowiem chronić legendarnego wodza posługując się człowiekiem-podpuchą. Ma Big Bossa udawać, ma sądzić, że jest nim (efekt hipnozy, której poddali się również Ocelot i Kaz), podczas gdy prawdziwy Big Boss będzie gdzieś indziej i zajmie się swoim życiem. Gracz dowiaduje się zatem, że przez kilkadziesiąt godzin spędził w skórze anonimowego gościa. Elementy układanki wskakują na swoje miejsce – i głos Kiefer Sutherlanda zamiast Davida Haytera, i mała skłonność do rozmowy u bohatera, i dziwne relacje zresztą ekipy. I niewielka podmiotowość było nie było najważniejszej postaci w serii.

Oto Big Boss – a właściwie, co zaraz ma się okazać, „Big Boss” – stoi przed lustrem i… widzi twarz młokosa, którą edytowaliśmy na początku gry. Dowiadujemy się, że to ów medyk, który prawie zginął z Big Bossem w wybuchu śmigłowca. „Boss” włącza kasetę. Słyszy głos właściwego Big Bossa (jaka szkoda, że nie Davida Haytera!), który mówi, że od teraz jesteśmy prawdziwym Big Bossem. Na naszej twarzy pojawia się uśmiech… Odwracamy kasetę. Na drugiej stronie widnieje napis „Operation Intrude N313”. Emblemat Diamond Dogs zmienia się na symbol Outer Heaven. I już wiadomo, co właśnie się stało. Przeskakujemy do roku 1995 roku, gdy rozgrywała się akcja pierwszej gry z serii.

Tak jak całe MGS3 wpływało na to, jak postrzegamy postać Big Bossa, tak jak finał Peace Walkera wpłynął na nasze postrzeganie całego uniwersum, tak teraz widzimy, jak zakończenie The Phantom Pain zmienia pierwszą grę z serii – starusieńkiego Metal Geara z 1987 roku. Podczas gdy wszystkie rozrywkowe epopeje, od Marvela i DC, po Tomb Raidera i Devil May Cry, co jakiś czas muszą się restartować, relaunchować, wracać do koszeni, resetować dorobek czy jak jeszcze inaczej to nazwiemy, Hideo Kojimie przez blisko 30 lat udało się utrzymać uniwersum w ryzach, a w swojej ostatniej przygodzie zmienić diametralnie to, co wydarzyło się w pierwszej – przed 3 dekadami.

Co wydarzyło się w rzeczonym Metal Gearze? Młody Solid Snake prowadzony przez radio przez Big Bossa trafia do Outer Heaven, by znaleźć broń o nazwie Metal Gear i odbić agenta Gray Foxa. Na końcu okazuje się jednak, że całą intrygę uknuł Big Boss, którego Solid w finale eliminuje.

I teraz – którego właściwie Big Bossa?

Dla porządku przyjmijmy, że Big Boss to człowiek, którym graliśmy w MGS3 i Peace Walkerze. Zaś Venom Snake to gość, który udawał Big Bossa w MGSV. No, nawet nie tyle udawał, co wydawało mu się, że nim faktycznie jest.

Jedna hipoteza mówi, że naszym kontaktem w Metal Gearze z 1987 był Big Boss, zaś intrygantem i finałowym przeciwnikiem – Venom Snake, wciąż udający bossa. Oznaczałoby to, że w międzyczasie wybił się na niepodległość i Big Boss uznał go za zagrożenie. W tym czasie Big Boss tworzy kolejną, docelową wersję świata dla żołnierzy – w Zanzibarze. Na korzyść tej teorii świadczy końcowa rozmowa w MGSV, w której Ocelot jest lojalny wobec Big Bossa, zaś Miller ostatecznie przełamuje się. „Sprawię, by fantom i jego synowie będą silniejsi” – mówi. „Wcześniej czy później będzie tylko jeden Boss. Jest miejsce tylko na jednego Bossa” – odpowiada Ocelot i staje się jasne, że Big Boss i Venom Snake nie mogli istnieć w nieskończoność razem, tak jak i nie mogli istnieć Big Boss i The Boss czy Solid Snake i Liquid Snake. Ale w tej teorii możemy też wziąć pod uwagę, że Big Boss i Venom Snake do pewnego momentu współdziałali współdziałali.

Druga hipoteza mówi o tym, że w Metal Gearze był wyłącznie Venom Snake. I jako prowadzący Solida, i jako jego finałowy przeciwnik. A jego śmierć sprawiła, że uaktywnił się Big Boss, co widzieliśmy w Metal Gear 2. To by wyjaśniało, jak udało mu się przeżyć walkę w finale MG. W tej teorii możemy jeszcze zastanowić się nad motywacją Venoma. Czy jego celem było zwrócenie uwagi na Big Bossa? Wywabienie go z ukrycia? Uczynienia dawnego bohatera wojennego celem numer jeden?

Bardziej atrakcyjny jest oczywiście wariant numer jeden. Zwłaszcza biorąc pod uwagę woltę Gray Foxa. Przy naszym dotychczasowym stanie wiedzy nie miało większego sensu to, że w MG został pojmany przez Big Bossa, a w MG2 został jego sojusznikiem. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że w MG pojmał go Venom, to ma to sens. Oczywiście Kojima nie wymyślił tego układu w 1987 roku, tylko tradycyjnie szył z tej materii, którą przez lata wyprodukował. Jeśli przyjmiemy, że powyższa teoria jest prawdziwa, to wyszło mu to całkiem nieźle. Jeśli przymkniemy oko choćby na fakt, że Big Boss wysyła żółtodzioba, by pokonał Venoma… Nie klei się na 100 procent, prawda?

Oczywiście Phantom Pain ostatecznie burzy pomnik Big Bossa. Egoistyczny, władczy dupek, który zmienia życie podwładnego, każąc mu być swoim doppelgangerem, sobowtórem, który do końca życia będzie drżał o własną skórę z czyjegoś powodu. Jak na gościa, który za swoimi ludźmi skoczyłby w ogień – dość nietypowe.
bigboss_1
„Od teraz jesteś prawdziwym Big Bossem” – mówi Big Boss do Venoma głosem z kasety. Ale tak naprawdę mówi do gracza. Bo Venom to my. Jesteśmy niezapisaną kartą, tworem wprost z edycji, niczym w komputerowym erpegu. Dlatego tak rzadko słyszymy Kiefera Sutherlanda. Po raz pierwszy w tej na wskroś fabularnej serii gracz jest osadzony jako podmiot, nie bierny odtwarzacz cut-scenek. I my sami, bez pomocy podmiotu lirycznego, decydujemy, czy ufać Emmerichowi czy Quiet. Niezapisaną kartą miał być też Raiden – a przynajmniej na utożsamianie się z nim przez gracza liczył Kojima. Jakże podobne to gry – w obu gracza zaskakuje fakt, kto tak naprawdę jest głównym bohaterem.

Być może pomysł na Phantom Pain to najlepszy sposób, by ostatecznie pokazać zło kryjące się w Big Bossie. Zamiast po raz kolejny pokazywać, jak przechodzi na złą stronę – nie pokazać go w ogóle. Ale dać do zrozumienia, jak działa zza kulis. Z drugiej strony – może i Big Boss w roli zabijającego swoich żołnierzy w misji „Shining Lights, Even In Death” byłby łopatologicznym zamknięciem rozdziału pod tytułem „BB staje się zły”, ale trudno byłoby mu odmówić mocy. A tak – zły staje się Venom.

Komentarze

Dodaj komentarz

5 komentarzy do "Co właściwie wydarzyło się w finale Metal Gear Solid V: The Phantom Pain?"

Powiadom o
avatar
Sortuj wg:   najnowszy | najstarszy | oceniany
Lilim
Gość
Mamy 2 teorie odnośnie wydarzeń z MG1 po zmianach wprowadzonych przez MGSV, to ja dorzucam trzecią. W napisach końcowych MGSV (opisujących wydarzenia w chronologii), widnieje informacja, że w Outer Heaven zginął Venom Snake (sobowtór). Według informacji z oficjalnego poradnika MGSV, Big Boss traktował medyka, nam znanego jako Venom Snake, jako bliskiego przyjaciela, należał do najbliższych jego ludzi. Nie uważam więc żeby Big Boss wykorzystał swojego sobowtóra, a następnie zlikwidował. Dlaczego? W oficjalnych materiałach, m.in. poradniku do MGS4, podają że Big Boss wysyła Solid Snake do Outer Heaven (w MG1) w celu „kupienia sobie czasu” (na zasadzie – działamy, wysłaliśmy agenta,… Czytaj więcej »
Komar Komarescu
Gość

Trochę poprawek. VB przejmuje całkowicie Outer Heaven i zarządzanie nim, BB przejmuje FOXHOUND, a jednocześnie zajmuje się ochroną samego Outer Heaven, po tym, jak Miller i Diamond Dogs sprzeciwili się współpracy z VB. Rząd US dowiaduje się o budowie Metal Geara przez VB, więc BB wysyła najbardziej niedoświadczonych soldatów (Jaeger i Solid Snake), aby kupić czas VB. No i mamy Operation Intede N313.

FireStorm
Gość
Zamiany Davida Haytera na Kiefara Sutherlanda nie przypisywałbym całej szaradzie, to raczej kreatywna decyzja Kojimy – w końcu w Ground Zeroes również słyszymy Jacka Bauera, a przecież tam nie było wątpliwości czyje losy śledzimy. Kojima co prawda nie restartował serii Metal Gear, ale niejodnokrotnie dawał znać o trudach z utrzymaniem ciężaru jej przesadnie skomplikowanej historii, chociażby przez retconowanie niektórych wydarzeń, miejscami zupełnie niepotrzebnie (vide moce Cobra Unit). The Phantom Pain przypomina Sons of Liberty nie tylko ze względu na plotwist, ale także ze względu na używanie oczekiwań fanów jako narzędzia narracyjnego. Wszelkie materiały promocyjne kreśliły obraz historii upadku legendarnego Big… Czytaj więcej »
Czarny Wilk
Gość

Fajnie napisane. Po skończeniu gry spędziłem bite dwa wieczory na przeglądaniu tego typu analiz, żeby sobie poukładać wszystko w głowie i wyrobić własną opinię. A potem znalazłem ten fanowski komiks-epilog, który spodobał mi się tak bardzo, że zacząłem go traktować jako mój własny wewnętrzny kanon 😉 http://i1.kym-cdn.com/photos/images/original/001/016/722/02a.jpg

PS. Przydałaby się lekka korekta tekstu, bo trochę w nim błędów 😉

Kosowsky
Gość

Dzięki za ciekawe teorie!

wpDiscuz