Chciałem pogadać z Wami o Avengers: Infinity War. Ze spojlerami, bo inaczej się nie da.
Zatem – uwaga, spojlery!
Już? To jedziemy.
Tego, że w Avengers: Infinity War gęsto będzie słał się trup, można się było spodziewać. Nie tylko dlatego, że zaspoilował to wszystkim już jakiś czas temu Mark Ruffalo, a my chyba uznaliśmy, że robi sobie jaja, bo przecież by nie spoilował, prawda? Śmierć to ostateczny i najpewniejszy środek wzbudzania emocji. Gdy prześledzimy sobie perypetie każdego z bohaterów na przestrzeni lat, zauważymy, jak stopniowano kolejne niebezpieczeństwa. Tony Stark w pierwszym Iron Manie walczył z kolegą z pracy, w drugiej z szefem koncernu zbrojeniowego, a w trzeciej z Mandarynem. Avengersi zaczynali od zagrożenia w jednym mieście, by skończyć na zagrożeniu dla całego wszechświata. I tak dalej.
Trudno stopniować zagrożenie w nieskończoność, dlatego każde z arc stories prędzej czy później dochodzi do ściany. Po 10 latach i 18 filmach do ściany doszło też MCU.
W komiksach rozgrywano to w prosty sposób – wielkie wydarzenie, w którym bierze udział możliwie dużo bohaterów, do tego sporo zgonów. W komiksowym uniwersum i tak się zmartwychwstanie. Jean Grey, która zginęła w wyjątkowo poruszający sposób, wróciła po jakichś 6 latach. Ledwie kilka lat pod ziemią trzymano Wolverine’a. U Marvela tak na dobre umarł tylko wujek Ben, jedyna niewskrzeszalna postać w uniwersum. Kiedyś zwykło się mówić, że „W komiksach tak naprawdę martwi są tylko Bucky, Jason Todd i wujek Ben”. 66% tego powiedzenia nie ma już racji bytu.
Ale filmy to coś innego. Największym spoilerem jest to, ile jeszcze filmów w kontrakcie ma aktor.
Być może więc lepiej o tle MCU nie wiedzieć za dużo. Wtedy można dać się zaskoczyć. Bez wiedzy o tym, który aktor ma już dosyć tego projektu albo który właśnie podpisał umowę na kolejny film, można jeszcze skuteczniej dać się uwieść temu, co przedstawia Avengers: Infinite War. Dwóch bohaterów ginie już w pierwszych 5 minutach. W tym uwielbiany przez publikę Loki. „Tym razem nie będzie wskrzeszenia” – mówi Thanos, dając do zrozumienia, że zabawa się skończyła. Loki mógł się wymykać śmierci, ale do czasu. A reżyserzy, bracia Russo, dają do zrozumienia, że to dopiero początek.
Potem mamy zatrzęsienie zgonów zwyczajnych i niezwyczajnych. Można założyć, że te pierwsze – Loki, Heimdall, Gamora, Vision – są prawdopodobnie nieodwracalne. W tym gronie najbardziej dziwi Gamora, której rola w MCU wciąż wydaje się niespełniona – ani nie cieszyliśmy się jej ostatecznym szczęściem u boku Starlorda, ani nie doprowadziła do zgonu Thanosa. Ale do niej jeszcze wrócimy.
Mamy też jednak zatrzęsienie zgonów niezwyczajnych, do których doprowadziło zdobycie przez Thanosa wszystkich kamieni nieskończoności. Piszę o śmierci niezwyczajnej, bo bohaterowie po prostu rozpłynęli się w powietrzu. W tym gronie mamy takich herosów, jak Bucky, Scarlet Witch, Star-Lord, Drax, Mantis, Groot, Falcon, Black Panther, Doktor Strange, Spider-Man, Maria Hill, Nick Fury.
Wiadomo, że będzie kolejna część Black Panther, pewna jest kontynuacja Doktora Strange’a. Nick Fury pojawi się w Captain Marvel. Spider-Man dopiero co trafił do MCU, a aktor odtwarzający rolę Bucky’ego ma jeszcze w kontrakcie sporo filmów. Słowem – te zgony nie są ostateczne, po prostu. Pozostaje pytanie, jak zostaną odwrócone.
Film wysyła nam tutaj sporo sygnałów na temat możliwego ciągu dalszego. Kluczowy jest doktor Strange. To on, niczym Tilda Swinton w filmie poświęconym samemu Strange’owi, analizuje linie czasu, po czym oświadcza kompanom, że na 14 milionów wariantów w przyszłości, dobrzy zwyciężają tylko w jednym. I tak jak Starożytna spędziła życie walcząc z negatywnymi scenariuszami, jego celem jest doprowadzenie do tego, by zrealizowała się ta jedna, jedyna opcja.
Wcześniej Strange podkreśla, że nie zawaha się poświęcić życia kolegów Starka i Parkera, gdy w grę będzie wchodziło większe dobro. Ale jednak dobrowolnie oddaje kamień czasu. Nie sądzę, by nagle zapałał miłością do ledwo poznanych kompanów, zwłaszcza że w MCU jest malowany jako nieco antypatyczny egoista. Wyjaśnienie jest więc najpewniej takie, że ta jedna, jedyna ścieżka prowadząca do zwycięstwa wymaga tego, by Thanos wszystkie kamienie posiadł. Do czego wkrótce dochodzi, w wyniku czego z powierzchni wszechświata znikają Parker i Strange, zaś Tony Stark zostaje przy życiu. Najwyraźniej to Stark musi przetrwać, by dobrzy wygrali.
Tutaj wracamy do Gamory. Jedynej słabości Thanosa. To dzięki niej Thanos dociera do Soul Stone, którego w innym razie nigdy by nie znalazł. By zdobyć kamień, musi poświęcić jedyną rzecz czy osobę, którą kocha. Gamora wpada w śmiech, bo przecież Thanos nie kocha. W innych okolicznościach miałaby rację. Ale to bohaterowie zadbali, by jednak tę miłość poczuł.
Ten temat przerabiały już komiksy. Gamora, zresztą wraz z Adamem Warlockiem (który wciąż czeka na swoją kolej w MCU i zapewne zacznie być kluczowym bohaterem dopiero przy okazji Guardians of the Galaxy), byli uwięzieni w Soul Stone. Można założyć, że właśnie z kamieniem połączona jest więc dusza Gamory w filmie. To w nim odbywa się rozmowa Thanosa z małą Gamorą, co już potwierdzili twórcy.
Dlatego jeśli byliście źli na Petera Quilla, który zepsuł całkiem udaną zasadzkę na Thanosa, to może wcale nie powinniście. W końcu Strange musiał widzieć, jak to się skończy. A Quill wbił w głowę osłabionego przez Mantis, wystawionego na emocje Thanosa myśl o tym, jak ważna jest Gamora. Dla Quilla, ale i dla Thanosa. Czy ta słabość pozwoli Gamorze wrócić do świata realnego?
Jeśli to wszystko faktycznie okaże się perfekcyjnym planem Strange’a – który mógłby przecież łatwo powstrzymać Starlorda – to biję pokłony scenarzystom. Dodatkowe, poza tymi za sam film. Zwłaszcza że kozłem ofiarnym tej sytuacji jest biedny Starlord, któremu obrywa się na forach internetowych.
Co jednak z tymi, którzy „umarli tylko trochę”? Thanos mówi do Starka „Mam nadzieję, że cię pamiętają”. Jak jednak mają pamiętać, skoro nie żyją? Może są w alternatywnym świecie…?
Mamy więc dwie teorie. Jedna mówi, że faktycznie umarli, ale przecież można manipulować czasem, więc temat da się odkręcić. Druga może wydać się dziwna w kontekście tego, co już wiemy o MCU, ale bardzo interesująca w kontekście nadchodzących filmów.
Otóż pstryknięcie palcami mogło doprowadzić nie do wycięcia w pień połowy mieszkańców wszechświata, lecz stworzenia korytarza między wymiarami. „Martwi” trafili więc do takiego – może dopiero powstałego w wyniku pstryknięcia? – alternatywnego wszechświata, który może się okazać dla MCU szansą na nowy oddech. Ale nie musi. To zresztą pieśń dalekiej przyszłości. Skupmy się na tej bliższej.
Przed nami 3 filmy:
- Ant-Man and the Wasp – lipiec 2018
- Captain Marvel – marzec 2019
- Avengers 4 – maj 2019
Można śmiało założyć, że przygody Ant-Mana/Wasp i kapitan Marvel będą pomostem między Infinity War a kolejną odsłoną wielkiego galaktycznego pierdolnięcia. Nie zdziwię się, jeśli nawiązania i kolejne klocki do układanki zostaną przemycone w scenach po napisach (bo jednak Disney dba o to, by filmy były autonomiczne), ale powinny być kluczowe dla kształtu sceny gotowej na pojawienie się Avengers 4.
To, co w losach Ant-Mana kluczowe dla MCU, to Quantum Realm – nieznany, niezmierzony wymiar, do którego Scott Lang trafił już w pierwszej części. Jak stwierdza Hank Pym, po wejściu do tego wymiaru czas i przestrzeń stają się kompletnie nieważne, zaś pozostaje się tam na wieczność. Langowi udało się uciec dzięki kostiumowi i zastąpieniu mechanizmu zmniejszającego powiększającym. W Quantum Realm był też Doktor Strange – na podróż przez wymiary, w tym i ten, wysłała go tam Starożytna. Lang nic ze swojej wyprawy nie pamiętał – nie wiemy, ile zapamiętał Strange.
Ciekawostka – Quantum Realm jest znany fanom komiksów Marvela jako Microverse. Prawa do używania tej nazwy są jednak w Paramount.
Wiemy też, że Quantum Realm odegra istotną rolę w przygodach Captain Marvel, czyli Carol Danvers, najpotężniejszej jak dotąd bohaterki MCU. Film będzie się jednak rozgrywał w latach 90. i opowie o wcześniejszej historii, której częścią jest sam Nick Fury.
Na marginesie, rany, Samuel się starzeje, ale w tę drugą stronę.
Czego dowiemy się o przygodach pani kapitan? Czyżby miała już wcześniej okazję stanąć oko w oko z Thanosem i wie, jak go pokonać? Czy pomoże wydostać superbohaterów z innego wymiaru – jeśli oczywiście wspomniana teoria okaże się prawdziwa? Wszystko przed nami.
A co przed MCU? Disney ma już rozpisanych 7 filmów po Avengers 4. Kevin Feige przyznaje, że rozmawia już o filmach na 2024-2025. Pewne jest, że mamy przed sobą przełom, symbolicznie zamykający 10 (no, wtedy już 11) lat MCU. Uniwersum musi zostać solidnie przewartościowane. Bohaterowie stracą pamieć? Dostaniemy kobietę Thor i niebiałego Spider-Mana? Komiksowe uniwersum przerabiało resety i relaunche tyle razy, że trudno mówić o spójności serii. Z filmami jest inaczej. W ciągu 10 lat wyszło tyle filmów, ile komiksów Marvela… w ciągu tygodnia. Łatwiej to nadzorować, kontrolować i dbać o spójność.
Oczywiście nawet mimo tego tu i tam może coś zgrzytać. Banner w Thor: Ragnarok przestrzega, że jak tym razem zmieni się w Hulka, może już nie powrócić do postaci Bannera. Tymczasem w Infinity War przemienia się, za to ma potem problem z powrotem do zielonej postaci. Ragnarok buduje też w Thorze przekonanie, że jego moc nie kryje się w broni, lecz w nim samym – po czym nordycki bóg spędza połowę Infinity War szukając nowego młotka. Najwyraźniej nawet przy nieco bardziej przejrzystym świecie trudno dbać o to, by każdy story arc został w zgodzie z samym sobą.
Faktem jest jednak, że teraz, po raz pierwszy w historii, można bawić się w teorie, dywagacje i zabawy myślowe w kontekście tego, co wydarzyło się w Infinity War i co wydarzy się w kolejnych filmach. W mojej ocenie MCU dopiero teraz wkroczyło w tę naprawdę interesującą fazę znaczeniową, gdy to, co po filmie, jest równie interesujące jak to, co w nim.
Dodaj komentarz
Bądź pierwszy!