1. To się da oglądać
Opinie są mocno spolaryzowane, bo i oczekiwania mieliśmy przeróżne. Sądziłem, że narzekać będziemy głównie w Polsce jako ludzie dobrze zaznajomieni z dorobkiem Andrzeja Sapkowskiego. Tymczasem jest na odwrót, mam wrażenie, że biadolą głównie Amerykanie. Tak ich te gry rozpieściły! Dzięki znajomości opowiadań bardziej doceniamy szacunek, z jakim do oryginału podeszła ekipa showrunnerki Lauren S. Hissrich.
Nie jest to oczywiście Gra o tron (ale i Gra o tron w pierwszym sezonie nie była, hm, TĄ Grą o tron). Momentami trąci Xeną Wojowniczą Księżniczką, momentami Tajemnicą Sagali, w rzadkich (zbyt rzadkich!) momentach starć czuć Daredevila. Konieczność adaptacji opowiadań, o czym za chwilę, mocno wpłynęła na całość obrazu, ale drugi sezon, już raczej bez tego balastu, powinien rozwinąć skrzydła.
2. … ale mogłoby być jeszcze lepiej
Mam wrażenie, że za sprawą kilku prostych trików („filmowcy go nienawidzą!”) serial mógł wskoczyć jeszcze poziom wyżej.
Reżyseria. Mój główny zarzut jest taki, że dialogi i emocje nie mają tu miejsca, by wybrzmieć. Pach, pach, pach – aktorzy czytają swoje kwestie, wiedźmin dodaje „hmm”, serial leci do przodu. Strasznie mało gry bez słowa, zbliżeń twarzy. Gdy udaje się nieco przedłużyć scenę, jak z Geraltem i Yennefer w namiocie, można poczuć nieco, nomen omen, magii. Niekiedy, jak w finalnej rozmowie Geralta z Borchem, wręcz widać jak aktor zmienia miejsce, by kontynuować rozmowę, a w zasadzie by ustawić się inaczej przed kamerą.
Klimat. O ile Vladimir Furdik, choreograf walk z doświadczeniem na planach takich seriali i filmów jak Gra o tron, Skyfall czy Spartakus, zapewnił starciom w Wiedźminie wysoki poziom, tego samego nie da się powiedzieć o oświetleniowcach. To doświetlanie scen ma decydujący wpływ na klimat serialu, a w Wiedźminie wszystko świeci się jak… nie powiem co. Scena z Foltestem na moście przy mdłym świetle latarni, a jasno jak pod jarzeniówką. I tak ze wszystkim, co pogłębia wrażenie sterylności planów. A do tego naprawdę nie trzeba budżetu. Znów polecam zobaczyć Grę o tron, gdzie jest od groma scen, w których wydaje się, że jedyne światło w scenie zapewniają świece. Różnica jest ogromna.
3. Henry to fajny Geralt
Trochę jak z Żebrowskim – dużo hejtu przed, szacunek po. Może i słuszne są zarzuty, że za młody, dla mnie w pierwszych odcinkach zbyt drętwy, ale gdy już zdejmują z niego tę spinę Jaskier i Yennefer (czyli zupełnie jak w książkach), robi się dobrze. Szkoda, że – o czym była już mowa – reżyserzy nie dają mu więcej pograć twarzą. Dostrzeganie drobnych zmian na obliczu ładnie uzupełniałoby przełamywanie narracji o wiedźminach jako o pozbawionych uczuć mutantach.
4. Inne postaci niekoniecznie
Ciri jest świetna, Jaskier akceptowalny, Yennefer dyskusyjna, w temacie Triss nie zauważyłem choćby jednego pozytywnego głosu. Mam inny problem. Wielu aktorów mi się kojarzy tak, że nie mogę już tego odzobaczyć.
Jaskier z Alanem Morrisonem (drugi z prawej) z Viva La Dirt League, zwłaszcza że z gamingowym fantasy jest otrzaskany dzięki parodiom Epic NPC Man.
Triss z Mayą Rudolph.
A Yennefer powinna się nazywać Dżenefer, tudzież Dżessika, bo w jej aparycji, wulgarnie obmalowanej jaskrawym kolorem na powiekach, nie ma klasy czy dostojeństwa, z którymi powinna kojarzyć się czarodziejka.
5. Dialogi słabują
Sapkowski to zdecydowanie pisarz dialogów, nie malarz krajobrazów. Dlatego o ile te ostatnie w pamięci nie zapadają, można było liczyć, że przynajmniej tekst będzie pięknie płynął z ekranu prostu do naszych uszu. Oczywiście prozy nie da się przełożyć na język telewizji 1:1, ale skoro udało się go perfekcyjnie lub prawie perfekcyjnie „zdopplerować” na język gier (gdzie, zważcie, rozmówcy stoją zazwyczaj nieruchomo jak kołki, niewiele tam gry aktorskiej), to dlaczego nie miałoby się udać w serialu z utalentowaną obsadą?
No i niestety, jednak nie ma tak łatwo.
6. Scenariusz daje radę
Miałem spore obawy z kilku względów. Po pierwsze dlatego, że Lauren Hissrich spreparowała nieistniejący u Sapkowskiego wątek przeszłości Yennefer. Po drugie, połączenie trzech postaci, niezależnych opowiadań i jednej wspólnej linii fabularnej wydawało się bardzo trudnym zadaniem.
Z Yennefer wyszło nieźle, ale wrażenie robi kompozycja opowiadań. Wyciągnięto z nich Istredda (Okruch lodu) i Stregobora (Ostatnie życzenie), rozciągając ich wątki na przestrzeń całego serialu. Istotne dla całości historie – jak macierzyńskie ciągoty Yennefer – zręcznie rozszerzono tam, gdzie było to naturalne (Granica możliwości).
Przede wszystkim jednak Hissrich dokonała karkołomnej próby przedstawienia historii w trzech perspektywach czasowych – Ciri, rozciągającej się na przestrzeni kilku lat, Geralta, trwającej lat kilkanaście, i Yennefer, lekko licząc kilkudziesięcioletniej (a kto wie, może i więcej) czarodziejki. Dla osób, które nie czytały opowiadań, może to być mało czytelne, choć twórcy podrzucają tropy, a to wspominając Chociebuż, a to pokazując młodego Foltesta z siostrą na dworze Pavetty. Jeśli po zakończeniu serialu ktoś czuje, że dla nich to za dużo, zdecydowanie nie polecam oglądania Dark.
Ta konstrukcja, którą niedawno widzieliśmy choćby w Dunkierce Christophera Nolana, jest zręczna, ale i jednorazowa. W drugim sezonie bohaterów będziemy mieli razem, a nadmiar retrospekcji zniweczy ten efekt.
7. Panie Andrzeju, ale mógł pan trochę pokonsultować
Serialowemu Wiedźminowi zdarza się wprost negować realia świata stworzonego przez Andrzeja Sapkowskiego. Doppler zgodnie z charakterystyką przedstawioną w Wiecznym ogniu przejmuje po osobie kopiowanej wszystkie cechy, w tym pamięć. Doppler w serialu, pomijając już nawet inne odstępstwa, wpada, gdy nie jest w stanie stwierdzić, że sprawdzająca go Ciri nie mówi prawdy.
To dałoby się przeboleć, bo samo wplecenie Myszowora w wątek driad było w miarę zręczne, ale… no właśnie, driady. Opiekunki Brokilonu, które drzewa umiłowały tak bardzo, że nawet pnącza na domy adaptowały naturalnie, bez łamania gałęzi, w serialu rozcinają drzewo, by uzyskać Wodę Brokilonu. Mocno mi to zgrzytnęło.
8. Czekam na więcej
Pierwsze koty za płoty. Netflix, za drugi sezon dajcie im pieniądze z góry! Pięcioksiąg, nawet jeśli będzie miejscami sztukowany resztkami z opowiadań, jest znacznie wdzięczniejszą formą do przedstawienia na ekranie, zwłaszcza że stanowi w zasadzie opowieść drogi.
Pięknie widzieć, jak nasz jedyny eksportowy produkt popkulturowy rozszerza zasięg oddziaływania, a wszystkie trzy media – książki, gry, serial – z korzyścią czerpią od siebie nawzajem. Tym razem sprzedażowo, bo naturalną rzeczą po seansie jest poszerzenie swojej wiedzy o tym świecie. I niech to trwa jak najdłużej ku szczęściu i satysfakcji ekonomicznej wszystkich robiących dobrą robotę.
Dodaj komentarz
Bądź pierwszy!