Sign up with your email address to be the first to know about new products, VIP offers, blog features & more.

Dead „Możliwe, że gra roku” Cells. Urok powtarzania

Kupujecie gry w ciemno? Mnie się zdarza. Wystarczy fajny tytuł albo dobrze trafiający do mnie kluczowy artwork, logo albo pół zdania o grze. A niekiedy wystarczy, gdy zajara się nim kilku znajomych.

I właśnie tak było z Dead Cells. Widziałem, że solidnie wkręciło się weń parę cenionych przeze mnie osób i w sumie nie potrzebowałem wiedzieć więcej. Gdzieś tam dotarła do mnie informacja, że to taka „metroidvania po nowemu”. Ale nawet nie widziałem screenów przed pierwszym odpaleniem gry.

Nawet zwiastun zobaczyłem dopiero teraz, szukając na YouTubie dobrego embeda:

I w sumie to nie jest metroidvania po nowemu. Ale najlepsza gra roku? Bardzo możliwe.

Pisanie o metroidvanii czy klonie Dark Soulsów to niepotrzebne, wręcz krzywdzące uproszczenie. Dead Cells gra we własną grę. I ma genialny game design – a staram się słowa na „g” nie nadużywać.

Tu wszystko jest idealnie wycyzelowane, zaplanowane, przemyślane. Wszystko. Levele, z których część jest generowana losowo, więc nie nauczymy się ich na pamięć, a zabawa polega jednak na przechodzeniu gry raz za razem. Podbijanie motywacji gracza, któremu co rusz podrzucane są nowe udogodnienia, pozwalające te rundy przebijania się przez grę wydłużać. System walki, który jest prosty, a jednocześnie nagradza dobry timing naszych ciosów i uników. Nawet prędkość postaci, która jest idealna do tego, by nie mieć kiedy ziewnąć przy eksploracji.

Metroidvanii tu niewiele, jeśli metroidvanią warto w ogóle nazywać kilka przedmiotów na krzyż, które otwierają inne lokacje – w takim ujęciu nawet God of War jest metroidvanią. Dead Cells ma w sobie i ducha 16-bitowych run’n’gunów, i platformówki, ale liczy się zasmażka – to, że ten gameplay opakowano w formułę kolejnych podejść, odkrywania nowej broni, zdobywania nowych umiejętności i rosnących kompetencji do tego, by bossa tym razem jednak ciachnąć i dostać się dalej.

Po 50 próbach wreszcie grę przeszedłem, a ona – jak można się było tego spodziewać – odkryła kolejne dno, czy w zasadzie poziom piekieł. I robi się trudniejsza, i bardziej za to wynagradza. Wiszące w piwnicy startowej pobrzękujące słoiki metodycznie wypełniają się zdobytym orężem, ale jednocześnie widzimy, ile nam brakuje do kompletu.

Niezwykła jest też historia Motion Twin, francuskiego studia, które istnieje od 17 lat, ale świat usłyszał o nim dopiero przy okazji Dead Cells. Co nie dziwi, bowiem ich wysiłek koncentrował się dotąd na własnej platformie zwanej Twinoid, do której wrzucali swoje gry. Dead Cells to pierwszy „tradycyjny” tytuł. Jak na firmę, która deklaruje, że nikt w niej nie jest szefem i każdy jest równy, imponuje to, jak spójna jest to produkcja. Mam nadzieję, że Francuzi już biorą się za kolejną, bo swój talent ukrywali stanowczo zbyt długo.

Komentarze

Dodaj komentarz

1 Komentarz do "Dead „Możliwe, że gra roku” Cells. Urok powtarzania"

Powiadom o
avatar
Sortuj wg:   najnowszy | najstarszy | oceniany
Ariel
Gość

Patrząc zimno na rok 2018, to jednak Dead Cells ląduje na moim top 1. Jak na razie 80h na switchu. Ta gra jest wręcz idealna do ogrywania na sprzęcie od N. Zamierzam kupić książkę THE HEART OF DEAD CELLS. A VISUAL MAKING-OF – COLLECTOR. Wygląda fantastycznie.

wpDiscuz