Sign up with your email address to be the first to know about new products, VIP offers, blog features & more.

Najlepsze gry 2018 roku. Te, w które grałem… i te, na które zabrakło czasu

Przez ostatnich 10 dni 2018 roku publikowałem na Facebooku listę 10 najlepszych gier, w które zagrałem w ostatnich 12 miesiącach. Pełna lista, z angielska brutalnie ochrzczona mianem Wysokiej Dychy, znajduje się poniżej. Najpierw jednak – top 10 gier, na które w minionym roku nie miałem czasu. Ale gdybym miał, niechybnie przypadłyby mi do gustu. Choć nie brakuje tu hitów, i tak „liczbowo” poradziłem sobie w 2018 roku lepiej niż w 2017.

Top 10 gier, w które nie zagrałem:

10. Florence
9. Hollow Knight
8. Frostpunk
7. Octopath Traveler
6. Ni no Kuni 2
5. Kingdom Come: Deliverance
4. Tetris Effect
3. Monster Hunter World
2. Red Dead Redemption 2
1. Yakuza 6

I teraz już właściwa Wysoka Dycha:

🔟 Into the Breach 🔟

Brak automatycznego tekstu alternatywnego.

Najnowsza gra Subset Games, twórców niezapomnianego FTL, robi kapitalne pierwsze wrażenie. To współczesne szachy skąpane w sosie science-fiction, w których analogicznie jak koń i goniec futurystyczne figury mają własny zakres ruchów, tyle że ten wraz z postępem w grze może się zmieniać. Jest pole na kształt szachownicy, są przebijający się spod powłoki planety przeciwnicy. Poznanie reguł i możliwości swoich jednostek prowadzi do przetrwania, a i droga do zwycięstwa bywa nieoczywista.

Rozgrywkę przybrano w roguelike’owe szatki – nie mogło być inaczej, skoro FTL był jednym z najznamienitszych ambasadorów dumnego marszu tego gatunku. A w zasadzie szatki roguelite’owe, bo w gatunkową definicję Into the Breach wpisuje się tak sobie. Zresztą te elementy owocują najsłabszą stroną gry, przez którą gra ląduje „dopiero” na 10. miejscu mojego zestawienia, choć powinna wyżej – nie kryje w sobie tajemnicy, a ja nie miałem wielkiej ochoty na kontynuowanie zabawy, gdy widziałem już wszystko. Into the Breach szybko wykłada karty na stół. Pozwala na swobodę w wyborze planet, szybko daje dostęp do kolejnych jednostek i nie zaskakuje kolejnymi zastępami przeciwnika.

Z ItB łączy nas więc raczej letni romans niż większa zażyłość, ale wciąż – było warto.

 

9️⃣ Gris 9️⃣

Brak automatycznego tekstu alternatywnego.

Podobno nikt się nie spodziewał hiszpańskiej inkwizycji. Ja natomiast nie spodziewałem się Gris w Wysokiej Dziesiątce (ang. Top 10), zwłaszcza że początek relacji mieliśmy chłodny. Jestem strasznie wyczulony na „artystowską” prezencję – nie przepadam za Limbo, zasypiałem przy Inside, gardzę Thomas Was Alone. Moim zdaniem wypranie oprawy z kolorów to za mało – bronić musi się jeszcze cała reszta. Wiele osób się na to nabiera („Patrz Seba jaka sztuka!”), ale dla mnie wyznacznikiem w tej dziedzinie są Braid czy Fez, które szokowały gameplayem i tym, jak potrafiły przełożyć go na fascynującą opowieść.

Skoro słowo się rzekło i Gris tkwi na 9. miejscu, znaczy to tyle, że jednak dowozi. I faktycznie – to gra w duchu Podróży, zabierająca gracza w niezwykły świat, który obezwładnia wykonaniem, pomysłami i zwiewnością. Rany, chyba pierwszy raz używam słowa zwiewność w kontekście gry. Twórcy Gris widzą w grach to, co mało kto dostrzegał wcześniej i potrafią to przekuć na zabawę. Są momenty, że gra w tę artystowską manierę popada, ale na szczęście zazwyczaj potrafi się opamiętać. Dlatego Gris warto przeżyć.

 

8️⃣ God of War 8️⃣

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba i na zewnątrz

Niby wymieniam tu najlepsze gry 2018 roku, ale jak dotąd trochę na kolejne pozycje Wysokiej Dziesiątki narzekałem… i nie inaczej będzie teraz. To trochę jak z recenzjami na 9+, gdy połowę tekstu poświęca się wyjaśnianiu, dlaczego gra nie zasługuje na dychę. Dlaczego więc God of War „dopiero” na ósmym miejscu? Z tą serią nigdy nie było mi po drodze (japońskie slashery > GoW) i nawet mimo rewolucyjnych zmian w rozgrywce nie jest tak, że nagle walka stała się dla mnie pasjonująca (nie stała), a eksploracja zachwyciła (nie zachwyciła).

Porwały mnie natomiast dwie inne rzeczy – opowieść oraz oprawa. To nie jest standardowa historia o relacjach ojca i syna. Jest kapitalnie napisana i opowiedziana, często wchodzi na poziom meta, naigrywając się z gier i konwencji – jak wtedy, gdy chłopak pyta Kratosa, dlaczego robią jakieś rzeczy na boku, skoro tak im spieszno do celu misji. To wszystko jest tak urocze i nienachalne, że trudno się nie zachwycić. I nawet licha twarz boya, kojarzącego się z ziomeczkiem tańczącym flossa dance u Katy Perry nie była w stanie tego zmienić.

No i oprawa… Obstawiam, że w niejednym studiu tworzącym gry szef pojawiał się na poniedziałkowym spotkaniu, odpalał God of War i mówił: „Powiedzcie mi, dlaczego nasza gra tak nie wygląda?”. Oznaczałoby to, że w sumie niewiele wie o grach, ale przy tych wodotryskach wypalających oczy jestem w stanie taką reakcję usprawiedliwić.

 

7️⃣ Thronebreaker: The Witcher Tales 7️⃣

Znalezione obrazy dla zapytania thronebreaker

Czyli Wojna Krwi: Wiedźmińskie Opowieści.

Brand to za mało – można powiedzieć patrząc na losy wiedźmińskich gier, które nie były Wiedźminami 1, 2 lub 3. Thronebreaker to gra wśród nich zdecydowanie najlepsza, ale i to okazało się zbyt małą rekomendacją, by wynikami sprzedaży zawojować świat.

Szkoda, bo jak mawiał klasyk, pozycja to złota, a skromna. To nie „Gwint z fabułą”, jak zdarzało się co niektórym podsumować, zwłaszcza że wariant karciany mocno tu przemodelowano, częstokroć zamieniając potyczkę w zagadkę logiczną w stylu dawnych „usuń dwie zapałki, by liczba była dwa razy większa”. To długa, intrygująca fabularnie, świetnie zgłosowana (ładne słowo na dubbing?) produkcja. Sprawdźcie koniecznie.

 

6️⃣ Detroit: Become Human 6️⃣

Znalezione obrazy dla zapytania detroit become human
Moja sympatia do gier Davida Cage’a stopniowo wygasała. Cenię go jako człowieka i twórcę, kilka razy mieliśmy okazję miło pogawędzić, ale od pewnego czasu miałem wrażenie, że jego szczytowym osiągnięciem już na zawsze miała pozostać pierwsza połowa Fahrenheita.

Detroit kupiłem więc, jak to ja, złośliwiec, głównie po to, by sobie z Davida podworować, zwłaszcza że jego gry punktuje się łatwo i wygodnie – dość wspomnieć dziurawe fabularnie jak ser szwajcarski Heavy Rain. A tutaj zaskoczenie. W Detroit, poza słabującymi dialogami i momentami przesadzoną pompatycznością podobała mi się większość elementów, które składają się na ciekawą opowieść. Kluczowe było, że tak powiem, zdjęcie przez twórcę designerskich gaci – pokazanie szczegółowego schematu decyzji, by gracz widział 1) co od czego zależy; 2) ile wysiłku włożono w to, by wybory faktycznie były istotne.

Zresztą fakt, że mocno poruszyła mnie pewna scena, mówi sam za siebie. Scena z androidami. Ostatni raz typowo ludzkie uczucia związane z robotami wywołał u mnie w dzieciństwie film D.A.R.Y.L. (no i Wall-e, ale umówmy się, że on nie bardzo udawał człowieka).

Detroit miał to nieszczęście, że ukazał się krótko po premierze Blade Runner 2049, który stawiał dalece bardziej zaawansowane pytania o naturę niebiałkowego mózgu, a i świat wykreował bardziej przekonywający. Gra Cage’a postawiła raczej na wysunięcie na pierwszy plan dramatu jednostki i wyszła z tego zwycięsko.

 

5️⃣Shadow of the Colossus 5️⃣

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba, chmura, niebo, na zewnątrz i przyroda

Uważam, że remastery nie powinny być obecne w zestawieniach najlepszych gier roku (innych niż kategoria „Najlepsze remastery”). Swoją szansę na nagrody już miały i zwyczajnie nie fair jest ponownie stawać w szranki. „Taksówarz” też walczył o Oscara tylko raz i choćby nawet Martin Scorsese edytował, zmieniał i kombinował w kolejnych iteracjach wydawanych na coraz to nowych nośnikach, to już nigdy nie będzie mógł tego Oscara zdobyć po tym, jak sprzed nosa sprzątnął mu go Rocky.

Jak widzicie, jedno piszę, drugie robię, bo oto nowa wersja Shadow of the Colossus ląduje na piątym miejscu Wysokiej Dziesiątki. Może i się trochę wstydzę, ale powody takiego stanu rzeczy są trzy: 1) Oceniłem go za nisko, bo bodaj na 8/10, w drugiej opinii w PSX Extreme w recenzji sprzed lat; 2) Jeśli choćby jedna osoba zainteresuje się grą po tym wpisie, to warto było; 3) To jeden z niewielu przypadków, kiedy wraz z remasterem otrzymaliśmy nie wersję HD naszego wspomnienia sprzed lat, ale absolutnie współczesną produkcję, wytrzymującą porównanie z najlepszymi grami tego roku.

Shadow of the Colossus to opowieść uniwersalna, która broni się już na trzeciej generacji platform. Ale też broni się lepiej niż kiedykolwiek. Nawet pierwowzór cierpiał na problemy ze sterowaniem czy kamerą. Nowoczesna oprawa podkreśliła monumentalny charakter świata, w którym bohater chce uratować ukochaną walcząc z potężnymi kolosami. I nawet biorąc pod uwagę dzisiejsze wzorce i standardy, to gra totalnie współczesna, która nie musi czuć się gorsza od gier zdobywających tytuły GOTY 2018.

 

4️⃣Destiny 2: Forsaken 4️⃣

Obraz może zawierać: niebo, chmura i na zewnątrz

Destiny pojawiło się na rynku we wrześniu 2014 roku, zapewniło świetną zabawę przez jakieś 2-3 miesiące, nieco zawiodło dwoma dodatkami i wydawało się obumierające, gdy po roku ukazał się duży dodatek, który kompletnie zmienił grę i sprawił, że odtąd była już tylko lepsza.

Destiny 2 pojawiło się na rynku we wrześniu 2017 roku, zapewniło świetną zabawę przez jakieś 2-3 miesiące, nieco zawiodło dwoma dodatkami i wydawało się obumierające, gdy po roku ukazał się duży dodatek, który kompletnie zmienił grę i sprawił, że odtąd była już tylko lepsza.

Brzmi znajomo? Można w sumie powiedzieć, że Bungie uczy się na błędach – popełnia dokładnie te same raz za razem, by równie widowiskowo z nich wyjść.

Forsaken przyniósł nie tylko wiele nowej zawartości, ale i odmienił to, co w Destiny 2 było wcześniej. Nie będę tutaj wchodzić w szczegóły, bo musielibyście długo scrollować przez opis licznych walut, systemów nagradzania gracza, tajników rozwoju i innych meandrów. Najważniejsza informacja jest taka, że aktualnie gracz ma co robić. Nawet jeśli wpadnie do gry na 3-4h każdego dnia w tygodniu, to i tak raczej nie zrobi wszystkiego, co daje frajdę i pozwala rozwinąć swojego Strażnika.

Hardkorowcy są więc zadowoleni. Casuale, których serca miało początkowo podbić Destiny 2, tak naprawdę nigdy nie byli nim zainteresowani. Przez ten dziwny szpagat z pierwotnego kształtu gry trudno było być w pełni zadowolonym. Dziś najmniej uradowani są pewnie twórcy i wydawca, bo mikropłatności są już totalnie opcjonalne i bieżący pieniądz raczej nie płynie do ich kieszeni wartkim nurtem. Ale to nie jest problem gracza – on w tej chwili ma kosmiczny świat w najlepszej formie od dawna. A ja, zupełnie jak przy jedynce, wykręcam kolejne godzinowe rekordy.

 

3️⃣Spider-Man3️⃣

Obraz może zawierać: na zewnątrz

Ludzie wychowani na komiksach TM-Semic latami marzyli w latach 90. o dwóch rzeczach – o udanym filmie ze Spider-Manem oraz udanej grze ze Spider-Manem. Filmy faktycznie się udały, i to we wszystkich trzech wcieleniach Petera Parkera (o świeżutkim Spider-Man: Uniwersum nie wspominając), niby udawały się też gry, ale… Wydaje mi się, że jednak każda zostawiała pewien niedosyt. W żadnej z nich nie byliśmy Człowiekiem-Pająkiem, który w widowiskowy sposób przecinał powietrze nowojorskich ulic, bijąc się z ikonicznymi superłotrami, miał dużo swobody, furę zadań pobocznych, a wszystko w topowej oprawie A/V.

Wiecie już, do czego zmierzam. Że wreszcie doczekaliśmy się Spider-Mana, na którego zasłużyliśmy.

Jak na grę w otwartym świecie to rzecz dość casualowa – miła, lekka i przyjemna. Byłem nawet zdziwiony, że tak mi przypadła do gustu, ale szybko zrozumiałem powód. To siła Spider-Mana – gdy rozpostarty na pajęczej sieci mijasz wieżowiec Avengersów pędząc na spotkanie z Mary Jane, przypominasz sobie małego siebie sprzed 25 lat, gdy skakałeś z szafy na łóżko, pyrkając nibypajęczyną z nadgarstka.

To również odważny, progresywny Spider-Man. Filmy wciąż nie mogą wznieść się ponad młodzieńczą miłość Petera i Mary Jane (bądź Gwen) i wałkowanie origin story. A fakty są takie, że w komiksowym życiu Pajęczaka nastąpiły po drodze ogromne zmiany – Spider-Manem został Doctor Octopus, ciocia May poślubiła ojca JJ Jamesona, Peter Parker został multimilionerem, a potem nauczycielem mutantów w szkole Jean Grey. Trochę skoków przez rekina, co?

Growy Spider-Man nie idzie aż tak daleko, ale i tak przedstawia rzeczywistość mocno zmienioną względem stanu z epoki TM-Semic czy filmów sprzed MCU. To dodatkowy atut, choć strzelam, że w Polsce więcej osób wypadło z komiksowego obiegu przez te 25 lat, niż na bieżąco śledziło perypetie Człowieka-Pająka. Dobrze nadrobić braki.

Sony dorzuciło w tym roku do pieca z tytułami na wyłączność, a moim zdaniem w tej koronie najpiękniej lśni właśnie Spider-Man.

 

2️⃣Dead Cells2️⃣

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba

Absolutne mistrzostwo game designu. Wszystko jest tu tak obliczone i tak wycyzelowane, że aż widzę team przesuwający metaforyczne suwaczki odpowiadające za prędkość postaci, zasięg broni czy animację, by osiągnąć finalnie najlepszy możliwy efekt. Po to, by gracz nie znudził się przechodząc po raz setny to samo (no, z grubsza to samo), lecz czuł się zmotywowany niczym publika po wystąpieniu specjalisty od pozbywania się polipów siłą woli. Co ja gadam – nawet bardziej zmotywowany.

Dead Cells nie daje się łatwo klasyfikować. Trochę tu Dark Souls, ale to nie soulslike. Trochę to roguelike’a, ale to nie roguelike. Trochę tu również platformówki, gry przygodowej, metroidvanii i slashera, ale znów – nie za dużo. Wymykając się ramom gatunkowym Dead Cells staje się klasą sam dla siebie.

To również absolutnie piękne doświadczenie, dostarczone nam dzięki talentowi Thomasa Vasseura, odpowiedzialnemu w Motion Twin za art direction, postaci, animacje, efekty, tła i wiele innych rzeczy związanych z designem. Co ciekawe, wszystkie modele w grze powstały najpierw w formie 3D i dopiero potem „wprasowywano” je do dwuwymiarowego gameplayu. Efekt wygląda niezwykle uroczo.

Wkręciłem się w Dead Cells solidnie, ucząc się kolejnych map, zakresu ruchów przeciwników, szukając optymalnego oręża – i lubiliśmy się z tą perełką coraz bardziej. W Dead Cells można grać w zasadzie w nieskończoność, bo kolejne poziomy New Game+ oferują więcej i więcej, przy czym jest spora dowolność jeśli chodzi o jakość czekającego na nas wyzwania. Zagrajcie koniecznie!

 

1️⃣Return of the Obra Dinn1️⃣

Znalezione obrazy dla zapytania return of the obra dinn

Podobno najtrudniej nagrać drugą płytę. Wynika to z tego, że w pierwszą wkłada się całe życie. Nie wiem, ile życia Lucas Pope włożył w Papers, Please, ale prawda jest taka, że jego druga samodzielna gra jest jeszcze lepsza. Mimo że kompletnie inna.

Jest początek XIX wieku. Trafiamy na statek, który do portu zawinął bez żywej duszy. Nikt z 60 podróżujących nie przeżył. Naszym zadaniem jest odtworzenie losów załogi, przypisanie każdemu imienia i nazwiska z listy pasażerów, wskazanie przyczyny zgonu i ewentualnego zabójcy. Bo że coś niewiarygodnego działo się na i pod pokładem, nie mamy wątpliwości od początku.

Jak to robimy? Może czytając porozkładane tu i tam notatki? Nic z tych rzeczy. Pod ręką mamy jedynie dziennik, w którym znajdziemy na przykład ryciny przedstawiające podróżujących czy schemat statku. To może rozmowy? Nie – jako się rzekło, wszyscy nie żyją. Poza dziennikiem mamy jedynie magiczny zegarek, który przenosi nas do momentu zgonu znalezionego nieszczęśnika i prezentuje fragment rozmowy oraz scenę prezentującą wyzionięcie ducha.

I tu się dzieje magia. Bo Lucas Pope zakłada, że gracz jest inteligentny. Że mu zależy i zada sobie trud. Że po raz wtóry przeczyta dialog i dopasuje głos do postaci. Że imię, które padło, powiąże z konkretnym człowiekiem. A może język, którym wypowiedziano przekleństwo, ma na pokładzie na tylu niewielu nim mówiących, że odhaczy na liście kolejne nazwisko.

Momentami zagryzałem wargi i chciałem krzyczeć: „Hej, Lucas, nie jestem aż tak bystry!”. Ale Pope wie swoje. Wie, że gracz zrobi wiele, by nie sięgnąć do podpowiedzi. Bo poddanie się boli tu znacznie bardziej niż przy abstrakcyjnej zagadce z Monkey Island. Jeśli czegoś nie wiesz – to nie słuchałeś. Nie byłeś dość uważny. I wiesz, że jak schylisz się po podpowiedź, to za moment plaśniesz się dłonią w czoło. Bo odpowiedź jest oczywista.

Ale rozgrywka to tylko jeden z filarów tego arcydzieła. Jakże ono wygląda! Gdy w zamrożonym ujęciu przechadzasz się po tym filtrowanym świecie i przyglądasz z osobna każdemu detalowi, nie sposób się nie zachwycić. Jakże to brzmi! Utwory oparto na dźwiękach dzwonów, które wrzucają na plecy upiorne mrowienie. Jakże to jest opowiedziane! Ale tu bez przykładów. W Return of the Obra Dinn trzeba zagrać nie dowiadując się zbyt wiele.

To prawdziwe dzieło sztuki.

Komentarze

Dodaj komentarz

Bądź pierwszy!

Powiadom o
avatar
wpDiscuz